Jedno z moich ulubionych mott

Jedno z moich ulubionych mott

czwartek, 4 grudnia 2014

Miej odwagę spełniać swoje marzenia!

Witajcie Kochani! Dzisiaj zrobiłam dla Was specjalnego MOTYWATORA do działania! Nie bójcie się marzyć, a co najważniejsze, nie bójcie się realizować i spełniać swoje marzenia! Pamiętajcie - nigdy, przenigdy nie jest za późno aby przystąpić do realizacji swoich marzeń. Każdy z nas ma marzenia, nie wierzę, że jest inaczej. Najważniejsze jest to, abyście wiedzieli, że marzenia są nie po to, aby całe życie spędzić tylko na myśleniu o nich, a na końcu żałowali, że nigdy ich nie osiągnęliście i robiliście coś co nie sprawia Wam satysfakcji, co nie sprawia, że jesteście szczęśliwi, że nie czujecie, że się realizujecie w tym co chcecie, ale na wyznaczaniu sobie ścieżki do ich zrealizowania, ścieżki do zrealizowania swojego marzenia, do realizacji swojego celu i zamierzeń. Przejdżcie od myślenia do działania. Najpierw zastanówcie się nad tym, co musicie zrobić, jakie kroki wykonać, aby osiągnąć swój cel. W zasadzie w osiągięciu marzenia najfajniejsza jest droga jaką musimy pokonać, droga z jaką musimy się zmierzyć, często jest pod górkę, nie zawsze jest łatwo i różowo, osiągnięcie celu wymaga determinacji, naprawdę dużych chęci, czasem poświęcenia i skupienia się na osięgnięciu wymarzonego celu. Nie możecie marnować swojego czasu na rzeczy bezproduktywne, niekonstruktywne. Musicie wiedzieć jakie zasadzki na Was czekają, jakie trudności, z którymi przyjdzie Wam się zmierzyć..., wtedy nie możecie się poddać! Pamiętajcie - nigdy nie możecie się poddawać! Każdy z Was ma w sobie potencjał, aby być silnym. Każdy z Was jest silny. Jesteście silniejsi niż Wam się wydaje. Osiągniecie swój cel, wystarczy tego naprawdę chcieć! Naprawdę! To nie są czcze UWIERZ W SIEBIE. TO PODSTAWA KAŻDEGO SUKCESU, ZARÓWNO TEGO NAJMNIEJSZEGO JAK I NAJWIĘKSZEGO. Na każdy duży sukces składają się nasze małe sukcesiki. Podam banalny może przykład. Chcesz nauczyć się języka obcego w 3 miesiące. Wyliczasz sobie zatem, że każdego dnia poświęcisz na naukę minimum 30 minut. Ale przychodzi dzień, kiedy wracasz do domu po swoich różnych zajęciach, z pracy, zajęć w szkole, na studiach, padasz ze zmęczenia i nie chce Ci się otworzyć książki. Mija jeden dzień, drugi... Mija tydzień. Nie zajrzałeś do książki, a czas mija, a Ty nie powtarzasz materiału ani nie uczysz się nowych słówek. Zatem... czujesz się źle sam przed sobą. Ale.. jeśli np. zregenerujesz siły, np. 30 minut drzemki, dobra kolacja i jednak mimo, że nam się nie chce, jednak siądziemy i poświęcimy te 30 minut, odczujemy satysfakcję z nauki, że zrobiliśmy coś! i kolejnym razem chętniej zasiadamy, nawet jak nam się nie chce. 


wtorek, 2 grudnia 2014

Kapuściane dobrodziejstwo

Tym razem chcę podzielić się z Wami tym, jak przekonałam się do kapusty.

Już będąc w szkole podstawowej zaczęłam interesować się zdrowym odżywianiem. W kobiecych czasopismach, które kupowała moja mama, najbardziej lubiłam czytać artykuły związane ze zdrowiem, zdrowym jedzeniem, bez trudu zapamiętywałam jakie pożywienie ile ma kalorii, jakie ma wartości odżywcze i jak wpływają na nasz organizm. Czasami lubię wspominać fajne chwile ze swojego dzieciństwa i niedawno, pewego listopadowego wieczoru przypomniało mi się, jak moja mama lubowała się w robieniu surówek z kapusty :) Czasami nawet je jadłam :) , ale jakoś nie były one moją ulubiona potrawą ;) Ponieważ sama do tej pory nie kupiłam ani razu główki kapusty, próbowałam sobie przypomnieć jak taką surówkę przygotowywała moja mama. Od razu do niej zadzwoniłam z zapytaniem, a po chwili pobiegłam do sklepu kupić główkę kapusty. 

W taki oto sposób wróciłam do domu dumna ze swojego zakupu. Ha! Nigdy bym nie przypuszczała jak można być z siebie dumnym kupując głowę kapusty! :))) Kapustę drobniutko poszatkowałam, wrzuciłam do salaterki, skropiłam oliwą z oliwek i dodałam do niej zielony groszek :) Do smaku można lekko dosolić i popieprzyć. Ja nie solę warzyw, ponieważ wolę się rozkoszować ich naturalnym smakiem, a one również same w sobie mają sól. Jeśli już chcecie używać soli, to nie tej zwykłej kuchennej. Najzdrowszą solą jest różowa sól himalajska! Pamiętajcie o niej :)


I voila! poszatkowana kapusta + zielony groszek + kilka kropli oliwy z oliwek oraz łyżka ziaren sezamu! :) Zajadałam się, aż mi się uszy trzęsły ;)

Na poczatku zastanawiałam się, jak ja zjem tą całą salaterkę z połowy kapusty! Ale tak mi posmakowała, że w trakcie czytania czegoś ciekawego w internecie, zjadłam ją całą! :)
Taka była moja pierwsza surówka z kapusty, ale już wiem jakie zrobię następne :) No następnej kapusty dodam jeszcze startą na tarce marchewkę oraz jabłko :) Taką surówkę można też wzbogacić dodając trochę ziaren lnu (siemienia lnianego), sezamu, ziaren słonecznika czy pestek z dyni!
Prawdziwa bomba odżywcza dla naszego organizmu! :)


Polecam na zimowe wieczory surówki z kapustą! Są bardzo zdrowe, super odżywiają nasze komórki i sprawiają, że jesteśmy zdrowsi :) Robienie i jedzenie takich surówek jest o niebo lepsze - bez porównania - od wszelkiego rodzaju chipsów, slodyczy, pizzy, itd. W dodatku nie musimy się bać, że przybędą nam jakieś dodatkowe centymetry w pasie, udach czy biodrach i możemy się nimi zajadać bez końca. NA ZDROWIE! 

poniedziałek, 17 listopada 2014

Jak wprowadziłam swój szejkowy nawyk

Cześć! W dniu dzisiejszym chcę napisać Wam o tym, jak do swojego życia wprowadziłam swój nowy nawyk, dobry nawyk :) Zawsze lubiłam owoce, ale również niestety słodycze. Czasami nie było dnia, abym nie kupiła sobie jakiegoś batonika (moim ulubionym był snickers), garści krówek, nie zrobiła sobie jakiegoś deseru z dużą ilością cukru, czekoladę... Niestety zauważyłam jak bardzo uzależniona jestem od tych słodkości i od cukru w ogóle. Wszyscy chyba wiedzą jak złe działanie na nasz organizm ma cukier (o tym napiszę następnym razem). Mimo swojej wiedzy, czasami nie potrafiłam się oprzeć kolejnemu batonikowi, czy kolejnej czekoladzie. Czasami jak przejadły mi się słodycze, nie jadłam ich przez tydzień czy dwa, a czasem nawet prawie miesiąc... Do czasu, gdy kolejny raz skusiłam się na coś słodkiego i... znów sypała się lawina apetytu na słodycze. Czasem batonik zastępował mi obiad, a ciasteczka kolację. Na wspomnienie o tym mnie po prostu wzdryga, jak mogłam tak źle traktować swój organizm. Pocieszał mnie fakt, że im dłużej nie jem słodyczy, tym mniej mi się ich chce, a potem wszystko zaczyna być dla mnie obrzydliwe słodkie. Tak rozstałam się np. z jogurtami i sokami owocowo-warzywnymi z kartonów, które kiedyś uważałam za zdrowe. Nic bardziej mylnego...
Kiedy przestałam je pić i po jakimś czasie zdarzyło się, że sięgnęłam po kilka jogurtów. Jechałam w podróż i jogurty pitne wydały mi się łatwym rozwiązaniem na głód w podróży. Jednak wydały mi się okropnie niesmaczne, wyczuwałam w nich sztuczność i te wszystkie dodatki, których nie powinno w nich być: masa cukru, syrop glukozowo-fruktozowy, a w jogurtach ciekawe dodatki typu: guma guar, mączka chleba świętojańskiego czy skrobia modyfikowana, itp.

Postanowiłam to zmienić i zrobić coś dobrego dla swojego organizmu. Wiedziałam, że tyle cukru w moim organizmie mi nie służy. Zrobił mi się cellulit, cera mi się pogorszyła i zaczęłam się bać, że zachoruję na hipoglikemię czy cukrzycę. Kiedyś wyczytałam, że cukier działa uzależniająco na nasz mózg niczym heroina, zauważyłam to na własnej skórze, dlatego wiedziałam, że muszę go odstawić i coś z tym zrobić, a przynajmniej na początek mocno ograniczyć.

Na początek zaczęłam kupować więcej owoców. Uwielbiam banany i jem je codziennie. Zastępują mi przekąskę, kiedy mam ochotę na coś słodkiego, zawsze sięgam po banana. Ma dużo witamin i minerałów, działa odżywczo na nasze komórki i nie boję się, że coś mi się po nim odłoży w biodrach, nawet jeśli zdarzy mi się przed snem zjeść 2 banany. Do tego zawsze w mojej kuchni znajdują się jabłka i marchewki. Ponieważ marchewki i jabłka są naprawdę bardzo tanie, a przy tym zdrowe, na stałe wprowadziłam je do swojego codziennego menu. Zaopatrzyłam się w blender i zaczęłam codziennie robić sobie szejki, ze wszystkiego z czego się da. Napiszę Wam o kilku, które robię sobie najczęściej. 

Praktycznie w każdym moim szejku jest: 
- marchewka, 
- banan, 
- ziarno sezamu (2 łyżki)
- ziarno lnu, czyli siemię lniane (2 łyżki)
- zielenina: liście szpinaku, roszponki, rukoli, natka marchewki, pietruszki, selera...
- 1 lub 2 szklanki wody.

Woda może być mineralna niegazowana, źródlana lub przegotowana z kranu, ale nie gorąca, może być lekko ciepła. Nigdy nie piję zimnej wody z lodówki czy z lodem. Oszczędzam swoje gardło, gdyż jest wrażliwe na zimno, dlatego piję wodę o temperaturze pokojowej.

Swój szejk uzupełniam o owoce w zależności jakie akurat mam w domu. Np. jabłko, kiwi, maliny, pomarańcze, mandarynki, mango, śliwki, arbuz, melon, borówki, truskawki. Możecie kombinować jak chcecie według swoich gustów smakowych dobierać takie owoce jakie lubicie.
Ja preferuję marchewkę z bananem a do tego zawsze jakiś 1 dodatkowy owoc: jabłko, kiwi, pomarańcza...

PRZEPIS NA NAJPROSTSZEGO SZEJKA :) 
  • banan
  • marchewka
  • 2 garście umytych liści szpinaku
  • 2 łyżki ziarna sezamu
  • 2 łyżki ziarna lnu (siemienia lnianego)
  • jabłko
  • 1-2 szklanki wody 
Jeśli akurat nie macie szpinaku albo go nie lubicie, możecie go nie dodawać, a i tak będzie super.
Ja kiedyś nigdy nie jadłam szpinaku, ale nie dlatego, że go nie lubiłam, po prostu nigdy nie miałam okazji go spróbować. Moja mama jakoś nie miała w zwyczaju go kupować, więc i ja nie miałam takiego zwyczaju. Ponieważ nastała jesień i nie mam już możliwości zakupić marchewkę wraz z nacią, rozejrzałam się w sklepie za jakąś inną alternatywną zieleniną i w oko wpadła mi własnie paczka szpinaku. Spróbowałam surowe zielone liście, posmakowały mi i w sumie nie rozumiem dlaczego tak wiele osób zniesławiło go jakoby był niedobry :) Ponieważ o gustach się nie dyskutuje, ja jednak postanowiłam, że zawsze będę go kupować do swoich szejków, kanapek czy sałatek :) bo naprawdę smakują dużo lepiej ze szpinakiem :) Polecam wszystkim niedowiarkom, a może jeszcze raz spróbujecie się do niego przekonać, jeśli do tej pory za nim nie przepadaliście? :)


niedziela, 16 listopada 2014

Łyżwowe szaleństwo

Witam Was serdecznie po bardzo długiej przerwie :) Moje marcowe postanowienie pisania swojego bloga zaniechałam na wiele miesięcy, z bardzo wielu ważnych względów. Teraz przyszedł w końcu czas, kiedy mogę temu zajęciu poświęcić więcej chwil, więc wracam w pełni sił do spełnienia swojego postanowienia :) Tym razem chcę poruszyć temat jazdy na łyżwach! Powoli wielkimi krokami zbliża się sezon zimowy i dla wielu zwolenników tego zimowego sportu zaczynają otwierać się lodowiska :) 
Jeśli chodzi o mnie, to swoje pierwsze łyżwy dostałam od taty w wieku 3 lat, choć może wydać się to Wam dziwne, ale choć byłam tak mała, pamiętam ten moment jakby to było wczoraj ;) Swoje pierwsze kroki na tafli lodowej stawiałam na pobliskim zamarźniętym stawie u sąsiadów. Oczywiście asystowali mi wtedy mama z tatą. Z relacji rodziców wynika, że byłam bardzo zdolnym dzieckiem i szybko nauczyłam się jeździć. Potem tata zabierał mnie na lodowisko do Łodzi. Pamiętam również kiedy sama nauczyłam się jeździć do tyłu. Pewnego dnia, kiedy byłam z koleżanką na lodowisku, był tam też pewien pan, który szalał na lodzie i jeździł do tyłu. Pomyślałam wtedy, że chcę nauczyć się jeździć tak jak on i przyglądałam mu się z pieczołowitą ciekawością. Po dłuższej chwili, sama zaczęłam próbować, co na początku wychodziło mi trochę niezdarnie, ale zawzięcie próbowałam dalej i dalej... Zaczęłam od jazdy beczką do tyłu i jazda zaczęła mi się udawać! Niedługo potem, jeszcze tego samego dnia, śmigałam po całym lodowisku do tyłu. Zazdrościły mi wszystkie dzieci i prosiły abym nauczyła ich tak jeździć jak ja. Byłam z siebie dumna! :) ponieważ sama, bez niczyjej pomocy opanowałam jazdę do tyłu. Miałam wtedy 7 lub 8 lat, choć obstawiam raczej, że 8. 
Każdej zimy uwielbiałam chodzić na lodowisko, każdego wolnego popołudnia kiedy tylko mogłam i nie miałam innych zajęć pędziłam na stadion, zazwyczaj z jedną ze swoich koleżanek z klasy. Niestety po przeprowadzce do innej miejscowości, nie miałam możliwości jeżdżenia na łyżwach od 13 do ponad 20 r.ż. :( Za to jeździłam wtedy na łyżworolkach. Odkąd mieszkam w Warszawie od wielu lat co sezon chodzę na łyżwy :) Cztery lata temu kupiłam sobie nowe łyżwy, z których jestem bardzo zadowolona i są spełnieniem moich marzeń. Białe figurówki, ocieplane w środku misiem :) Już od kilku tygodni nie mogę się doczekać kiedy wybiorę się na łyżwy i idę już w najbliższy wtorek! czyli jutro! 
Nie napisałam Wam jeszcze, że od dzieciństwa każdej zimy uwielbiałam oglądać w telewizji mistrzostwa jazdy figurowej na łyżwach i nieraz marzyłam o tym, aby zostać taką łyżwiarką. Niestety marzenie to jest niespełnione. Po wielu zmarnowanych latach w tej kwestii postanowiłam coś z tym zrobić. W jakiś sposób trafiłam w internecie na informacje o organizowanych mistrzostwach jazdy figurowej na łyżwach dla amatorów i pomyśłałam, że mogłabym wziąć w nich udział. Obejrzałam na you tubie trochę filmików z takich konkursów i ... stwierdziłam, że muszę jeszcze trochę poćwiczyć, aby dorównać tym amatorom... Niektórzy jeżdżą prawie jak profesjonaliści! Zatem czeka mnie jeszcze sporo wytężonej pracy... Przede mną połowa listopada i cały grudzień... Bo choć jeżdżę całkiem nieźle, to jeszcze muszę popracować nad jakimiś tulupami czy szpagatem ;) Ciekawa jestem czy wytrwam i czy zdołam przygotować i wyćwiczyć się na tyle aby wziąć udział w takim konkursie dla amatorów? Tak naprawdę to na chwilę obecną nawet nie liczę, na jakieś zwycięstwo, ale już sam udział w takim konkursie będzie dla mnie niezłą frajdą :) Trzymajcie za mnie kciuki!

Czy pośród moich czytelników znajdują się fani tego sportu? Odezwijcie się i napiszcie w komentarzach jak często jeździcie na łyżwach? czy należycie do jakichś klubów łyżwiarskich? A może trenujecie lub trenowaliście jazdę figurową? Napiszcie do mnie o swoich doświadczeniach z jazdą na łyżwach. 


środa, 12 marca 2014

Moje odkrycie sposobu na bolesne miesiączki

Chcę podzielić się z Wami moim najnowszym, wspaniałym odkryciem, które po 15 latach życia w comiesięcznym bólu, sprawiło, że moje trudne dni stały się o wiele łatwiejsze do zniesienia :)

Bolesne miesiączki to niestety comiesięczna zmora prawie każdej kobiety, począwszy od bycia nastolatką przez wiele dłuuugich kolejnych lat... Większość z nas, aby przezwyciężyć ból, sięga w tym czasie po łatwodostępne środki przeciwbólowe czy rozkurczowe bez recepty, typu apap, ibuprom, nurofen, no-spa, czy jeszcze silniejszy lek przeciwbólowy na receptę - ketonal. Niektóre z nas przechodzą te trudne dni łagodniej, a niektóre wręcz są ledwo żywe. Niektóre z moich koleżanek nawet mdlały. 
Ja borykałam się z bólem, który przeszywał nie tylko strefę podbrzusza, ale wręcz świdrował mi w głowie, odbierał mi dosłownie wszystkie siły i całą energię, nie byłam w stanie kompletnie niczego robić, a przekręcenie się na łóżku z boku na bok było nie lada wyczynem. Nie byłam w stanie na niczym się skupić, najlepiej aby wtedy nikt mnie o nic nie pytał, abym nie musiała myśleć nad jakąkolwiek odpowiedzią ani o niczym decydować (np. czy chcę kanapkę z ogórkiem czy pomidorem).
Wszystko mnie drażniło: zbyt głośne dźwięki, zbyt mocne zapachy, np. podczas gotowania obiadu. Jedyne co zaprzątało wtedy moje myśli, to wyczekiwanie kiedy ten ból mi przejdzie i ile jeszcze godzin potrwa. Miałam również męczące mdłości i czasem wymioty. Jednym słowem okropność! Zapewne wiele z Was stwierdzi, że przeżywa to samo i czuje się z tym bardzo kiepsko.
Na szczęście nastał taki czas w moim życiu, kiedy zaczęłam intensywnie interesować się zdrowym odżywianiem, zdrowym stylem życia, a tym samym oczyszczaniem organizmu z toksyn. Dzięki temu zakupiłam ekologiczną herbatkę oczyszczającą z toksyn - Dary Natury, która tak mi posmakowała, że siedząc w pracy wypijałam codziennie przynajmniej 1 kubek świeżo zaparzonej herbatki. 
To właśnie dzięki tej herbatce odczułam niespodziewany i niesamowicie zaskakujący efekt, że w trakcie najbliższych trudnych dni nic mnie nie bolało i czułam się bardzo dobrze. Byłam w stanie biegać, normalnie funkcjonować i cieszyć się dniem i tym, że mnie nic nie boli. Może bardzo delikatnie coś czasem odczułam, ale czułam się na tyle dobrze, że nie musiałam sięgać po tabletkę. Byłam w ogromnej euforii i szoku, że po 15 latach comiesięcznego połykania tabletek przeciwbólowych (przez wiele lat połykałam ich w ilości 6-8 tabletek w ciągu 2 dni, co miesiąc przez 15 lat!) nagle okazuje się, że wcale ich nie potrzebuję! Dlaczego nikt mi o tym nie powiedział?? Dlaczego w szkole tego nam nikt nie mówi? Dlaczego żaden ginekolog nie przepisał mi herbatek ziołowych, tylko wciąż doradzali mi tabletki antykoncepcyjne, których jasno im mówiłam, że nie chcę używać (aby nie rozregulować sobie układu hormonalnego, który wydawał mi się być w porządku). To było dla mnie tak wielkim odkryciem, jak dla Marii Skłodowskiej-Curie odkrycie radu i polonu ;) 

Skład ekologicznej herbatki oczyszczającej Dary Natury: liść pokrzywy, czernicy, brzozy, poziomki; owoc jarzębiny, bzu; kwiat wrzosu, ziele uczepu, karczocha; kłącze pięciornika, perzu - w różnych proporcjach. Czyli same dobrodziejstwa! 

Jeśli chodzi o mnie to absolutnie nie miałam po niej żadnych skutków ubocznych.
Przed zastosowaniem warto sprawdzić, czy nie macie jakiejś nadwrażliwości czy alergii na któryś ze składników. Zdecydowanie myślę, że wszelkie tabletki typu ibuprom mają wypisane więcej skutków ubocznych w swych ulotkach, a taka herbatka to samo zbawienne dobro dla naszego organizmu.
Inne herbatki jakie mi pomagają poczuć się lepiej w te trudne kobiece dni to: herbatka rumiankowa, zielona herbata oraz melisa. 


Rumianek ma wiele cudownych, wspaniałych właściwości, a jednym z nich są właśnie właściwości przeciwbólowe, które działają na bóle menstruacyjne. 
Rumianek jest chyba jednym z nielicznych ziół, które jest polecane także dla alergików, więc dla zdecydowanej większości jest w zupełności bezpieczny. O zielonej herbacie chyba nie muszę się rozpisywać, no i melisa, która koi rozdrażnienie oraz łagodzi wszelkie napięcia. Warto ją pić już od drugiej połowy cyklu, szczególnie jeśli jesteście podatne na PMS, czyli tzw. zespół napięcia przedmiesiączkowego i już wtedy zaczynacie być bardziej rozdrażnione, spięte, nerwowe, etc. Im wcześniej zaczniecie pić herbatki przed miesiączką (wystarczy tydzień przed po 1 szklance, ale też nie zaszkodzą 2 czy nawet 3 filiżanki dziennie tych herbatek, np. 1 szkl. rumianku na śniadanie, 1 szkl. melisy do obiadu, 1 szkl. zielonej herbaty po kolacji). 

Jeśli w trakcie PMS odczuwacie silne rozdrażnienie, łatwo się denerwujecie, irytujecie, czy stajecie się smutniejsze i zdarza Wam się płakać z byle powodu, to polecam więcej meliski. Melisa jest bardzo łagodnym środkiem a przy tym naprawdę pomaga. Osobiście najbardziej wolę rumianek, melisę stosuję rzadko, tylko kiedy naprawdę czuję się rozdrażniona. 


Przy zakupie herbatek warto wybierać te liściaste a nie w torebkach, gdyż są lepszej jakości. To samo z rumiankiem, lepiej wybrać ten ze sklepów zielarskich, gdzie kupimy pełne kwiaty ususzonego rumianku, a nie "pył rumiankowy" w torebkach. Miłośnikom polecam samodzielne zbieranie rumianku, tak jak ja zrobiłam to w zeszłym roku. Samodzielnie też suszyłam w słońcu, zebrane przez siebie, żółto-białe polne kwiatostany pełne dobrodziejstw :) 







Mam wielką nadzieję, że przedstawione przeze mnie sposoby na pożegnanie bolesnych miesiączek i tych wszystkich przykrych i niezmiernie niemiłych dolegliwości przyniosą ulgę i Wam, czego serdecznie Wam życzę! napiszcie prosze czy wypróbowałyście któreś herbatki ziołowe i czy również Wam pomogły, a jeśli tak to która najbardziej i jak często je stosujecie? 
A może macie jakieś inne sprawdzone przez siebie motody przetrwania tych naszych trudnych kobiecych dni? Piszcie w komentarzach. Buziaki.

Ilsenea



POWITANIE

Chcę serdecznie powitać wszystkich, którzy trafią na mojego bloga :) 
Na początek poproszę Was o wyrozumiałość, gdyż dopiero stawiam swoje pierwsze kroki w tej dziedzinie :) 
Mam jednak sporo ciekawych tematów, którymi będę chciała się z Wami podzielić i mam nadzieję, że wzbudzę Wasze zainteresowanie. Wiem, że obecnie panuje ogromna masówka na blogowanie, ale mimo to liczę, że i dla mnie znajdzie się tu miejsce i chciałabym pozostawiać tu dla Was swoje pozytywne cegiełki, z których mam nadzieję, że będziecie czerpać radość, motywację i inspirację dla siebie :) 
Pozdrawiam wszystkich serdecznie i zachęcam do odwiedzania i czytania mojego bloga :)

Ilsenea